17 maja 2013

Wielki Gatsby - recenzja

reż. Baz Luhrmann
scen. Baz Luhrmann, Craig Pearce
2013


"Wielki Gatsby", jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku, to oszałamiająca, przepiękna wizualnie i bardzo dobrze zagrana filmowa opowieść o schyłku dobrych obyczajów, rozpuszczeniu się moralności w oceanie uciech i niemożliwej miłości, która zamiast być największą życiową siłą, staje się okrutną słabością. Po wyjściu z kina szumiało mi w głowie od lśniących barw i elektryzujących dźwięków i muszę przyznać, że chociaż film nie jest pozbawiony wad, bardzo mi się spodobał.

Nick Carraway (Tobey Maguire) przeprowadza się do miasteczka West Egg na modnej Long Island. Planuje rozpocząć nowe życie, więc wynajmuje czarujący domek i rozpoczyna pracę na nowojorskiej giełdzie. Wkrótce potem poznaje swojego sąsiada - bardzo tajemniczego Jay'a Gatsby'ego (Leonardo DiCaprio), który mieszka w wielkim zamku i wydaje słynne w całej okolicy przyjęcia, na których bawi się cała śmietanka towarzyska Nowego Jorku. Wkrótce okazuje się, że Gatsby przyjechał na Long Island po to, by odnaleźć kuzynkę Nicka, Daisy Buchanan (Carey Mulligan), którą poznał kilka lat wcześniej...


Przede wszystkim, "Wielki Gatsby" to 100% stylu Baza Luhrmanna. Jeśli widzieliście "Moulin Rouge" bądź "Romeo + Julię", to pewne rozwiązania formalne mogą wydać się Wam znajome. A jednak, kontekst i epoka są zupełnie nowe: okazała scenografia otoczenia  powojennych bogaczy i nuworyszów jest efektem pracy Catherine Martin, stałej współpracowniczki (i życiowej partnerki) Baza Luhrmanna. Ona również, wspólnie z Miuccią Pradą zajęła się stworzeniem garderoby dla bohaterów filmu, a każdy jej element jest małym dziełem sztuki: sukienki z cekinami, sznury pereł, wiszące paciorki, opaski z piórami i twarzowe kapelusiki są kwintesencją lat 20. Eklektyczna, energetyczna i superemocjonalna muzyka (za którą odpowiedzialny był Jay-Z) czasami przynosi wrażenie lekkiego chaosu, ale niektóre momenty autentycznie mnie zachwyciły (zwróćcie uwagę na wykorzystanie utworu Lany Del Rey!). 


"Wielki Gatsby" jest filmem cudownie kiczowatym. Jako miłośniczka  takiej estetyki, oglądając połyskujące kostiumy, spadający z nieba brokat, lejący się strumieniami szampan... czułam się, jakbym odkryła fascynującą, na swój sposób znajomą, ale wciąż bajkową i bardzo pociągającą rzeczywistość. Niestety, w niektórych momentach miałam wrażenie, że reżysera nieco poniosła fantazja (i możliwości technologii), co wzmagało efekt groteski. Co więcej, jeśli nie jesteście naprawdę wielkimi fanami technologii 3D, wybierzcie się na film w 2D. 
Przez cały seans 3D miałam wrażenie, że dodatkowe ulepszanie i tak niesamowicie bogatego wizualnie filmu, jest po prostu zbędne i dodaje obrazowi irytującej sztuczności (nieco zdumiały mnie również zdjęcia prezentujące pałac Gatsby'ego, bo co prawda spodziewałam się imponującego dworu, ale zobaczyłam... Hogwart).


"Wielki Gatsby" bez wątpienia nie jest też idealną ekranizacją  (znakomitej!) powieści F. Scotta Fitzgeralda. Rozczarowanie powojenną rzeczywistością, dekadencja i moralna dwuznaczność zachowania bohaterów były nie tylko opisane z niespotykanym kunsztem, ale jednocześnie spowite pewną dawką spokoju, dystansu,  refleksji, których tutaj albo nie ma, a jeśli pojawiają się, to w bardzo pojedynczych scenach.
W powieści narratorem jest Nick Carraway. Aby zatrzymać tę pierwszoosobową narrację, reżyser Baz Luhrmann wprowadził do filmu instancję psychoanalityka, któremu Nick opowiada całą historię, a także za namową lekarza opisuje to w książce. Motyw z gabinetem psychoanalityka nie do końca przypadł mi do gustu, bo sam film nie wprowadza niemal żadnych elementów analizy psychologii samego Nicka.



Jednak, pozostając przy bohaterach muszę przyznać, że film jest rewelacyjnie obsadzony (nieco więcej o postaciach i aktorach z filmu pisałam niedawno w Alfabecie Gatsby'ego TUTAJ). Szczególnie mocno spodobała mi się Carey Mulligan, bo w jej wykonaniu Daisy nie jest rozkapryszoną lalką (którą była dla mnie Daisy Mii Farrow w wersji z 1974 roku), ale kobietą bardzo nieszczęśliwą, niezdecydowaną i uwięzioną w związku z mężczyzną, który staje się jej coraz bardziej obcy (znakomity Joel Edgerton).
Bardzo dobrze wypadli również wcielający się w główne role Tobey Maguire i Leonardo DiCaprio: pierwszy zdystansowany i trochę zagubiony w zupełnie nowym środowisku, a drugi - z jednej strony pewny siebie, bardzo znany biznesmen, którego w obecności ukochanej paraliżuje paniczny strach. Nie zawiódł mnie także Jason Clarke, w małej, ale popisowej roli mechanika Wilsona.

Myślę, że Luhrmann chciał też w swoim filmie nieco uwspółcześnić historię F.S. Fitzgeralda. Zwróćcie uwagę chociażby na brukowy charakter relacji Daisy i Gatsby'ego (nagłówki gazet czy ostatecznie nieustanna obecność fotoreporterów, zaznaczona w powieści, ale w filmie przesadnie nachalna). Jest to jednak kolejna cecha charakterystyczna dla twórczości filmowej australijskiego reżysera, miłośnika konwencji rodem z MTV. Ponadto, w niektórych kluczowych scenach (jak sekwencja wypadku samochodowego) patos wydaje mi się być nieco groteskowy, co, niestety, odziera te sytuacje (szalenie skomplikowane pod względem emocjonalnym dla wszystkich uwikłanych w nie bohaterów!) z wymaganej (przynajmniej w moim odczuciu) powagi.

Zdaję sobie sprawę, że nie każdego zauroczy ta wersja "Wielkiego Gatsby'ego". Powtórzę jednak, że świetna obsada, wspaniały klimat, bajeczna estetyka oraz fantazyjnie skomponowana, bardzo dekoracyjna warstwa wizualna to największe atuty filmu, które mogą zagwarantować Wam naprawdę udany seans.


fotografie: materiały prasowe Warner Bros.

5 komentarzy:

  1. A mnie po prostu przeraża ta kiczowatość! Jeszcze bardziej ciekawi mnie to, czy klimat filmu zostanie zakłócony poprzez utwory takich wokalistów jak Will.I.Am z soundtracku. Oficjalnie oczekuję wielkiego widowiska na miarę równie "Wielkiego Gatsby'ego". Obawiam się jednak, że cała oprawa popsuje odbiór, zamiast być zaletą, stanie się wadą filmu, pozostawiając w swoim cieniu cały scenariusz (na podstawie, jak sama podkreśliłaś, znakomitej książki). O wszystkim przekonam się już w niedzielę w 2D! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jutro idę na seans 2d. Rany, nawet nie wiesz, jak bardzo mnie pocieszyła Twoja recenzja :) Wszędzie tyle krytyki, a ja tak bardzo czekałem na ten film! Swoje wrażenia opiszę jutro wieczorem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna recenzja! Po Twoich słowach mam ochotę obejrzeć ten film (w 2d) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobra recenzja. Jestem świeżo po seansie 2d. Zostałam oczarowana! Ta kiczowatość i przepych moim zdaniem wpasowały się wspaniale w fabułę i klimat tego dzieła. Zupełnie mnie więc nie zraziły, nawet lekka groteska w scenach, o których piszesz. Muzyka okazała fenomenalna, świetnie, że wykorzystano tyle nowoczesnych utworów. Gra aktorska, szczególnie DiCaprio powala na kolana. Tobey pozytywnie zaskakuje. Dla mnie bomba :)
    Jak się tylko zbiorę w sobie, to pewnie jutro też naskrobię recenzję.
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem po seansie i powiem tak, że pierwsza godzina, pierwsza część (ta nazwijmy to bardziej rozrywkowa) świetna! Na początku przeraziły mnie te wystylizowane obrazki, ale potem zaprzyjaźniłam się z konwencją i zaczęłam się po prostu bawić. Czysta rozrywka, rozrywka na bardzo wysokim, wysmakowanym poziomie w dodatku. Super. Cieszyłam się seansem do momentu jak z kina rozrywkowego film zmienił gatunek na film melodramatyczny. I tu dla nas (dla mnie, męża i przynajmniej jednego rzędu przed nami) rozpoczęła się mordęga. Scena wlokła się za sceną niemiłosiernie i już nawet ładne (a nawet zbyt ładne) obrazki nie ratowały filmu. No litości niech ktoś wyłączy te łzawe, ckliwe do mdłości skrzypeczki, a w tle kolorki pt: wzruszający zachód słońca. No co tu dużo mówić przykro mi, ale druga część filmu była po prostu nudna i bez tempa. Bądźmy konsekwentni niechaj to będzie kino rozrywkowe, bawmy się, trzymajmy dramaturgię. Film trwał 2,5 godziny i ostatnie pół godziny mieliśmy głupawkę już, bo ileż można. W głupawce towarzyszył nam rząd przed nami. Niechaj się już ta mordęga filmowa skończy...nieee ten film nie ma końca. Byliśmy cichutko i myślę, że nikomu nie przeszkadzaliśmy. Co jakiś czas słychać było westchnienie: no dobra koleś zabij go w końcu malowniczo i chodźmy do domu!:)

    Dla mnie to pomimo wielu plusów (gra aktorska, zdjęcia, muzyka, nowatorskie podejście do fabuły, sposób jej opowiedzenia), to film niestrawny w drugiej części. Mam alergię na ckliwe dramaty, na kadry rodem z Titanica. No bardzo mi przykro. Pierwsza część tak i to koniecznie w kinie, druga część (ta dłuższa niestety) już w domu, z możliwością przewijania.

    Pozdrawiam serdecznie ciesząc się jednocześnie z Twojej rozrywki filmowej.

    OdpowiedzUsuń